Marvelous!
Czy chcesz zareagować na tę wiadomość? Zarejestruj się na forum za pomocą kilku kliknięć lub zaloguj się, aby kontynuować.


Forum osadzone w uniwersum Marvela
 
IndeksIndeks  Latest imagesLatest images  SzukajSzukaj  RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  

 

 Antharas

Go down 
2 posters
AutorWiadomość
Antharas
Maskotka Forum =^^=
Antharas


Liczba postów : 75
Moce/Umiejętności : Walka bronią białą oraz kuszami, walka wręcz, przemiana w lisa potwora.
Ekwipunek : Muramasa, Meledictum, komórka, pieniądze, klucze do Lamborghini
Wiek : 334 lat

Antharas Empty
PisanieTemat: Antharas   Antharas EmptyPon Sie 18, 2014 1:12 pm

Imię i nazwisko: Antharas van Halisha

Pseudonim: Jack The Ripper

Rasa: Magiczny Lis

Miejsce pochodzenia: Ziemia, Wielka Brytania

Wiek: 334 lata

Frakcja: Dobry (Antharas), zły (Jack The Ripper) i brzydki (Jack The Ripper)

Wygląd: 190 cm oraz 70 kg w przypadku faceta tego wzrostu jest pewnym sygnałem niedowagi. Otóż fakt faktem, to nie jest wina nieprawidłowej diety. Szybki metabolizm ot co. Nie może od 310 lat, ani przytyć, ani schudnąć. Na pierwszy rzut oka ciężko określić jego budowę. Wiecie czemu? Bo rzadko nosi co innego niż ten swój płaszcz. Bardzo utrudnia to określenie, czy jest umięśniony, czy nie? Tu pojawia się odpowiedź jak jest naprawdę. Otóż, jest dosyć dobrze zbudowany i ma mięśnie. Klatka piersiowa oraz brzuch ładnie wyrobione, w sumie jak reszta ciała. Niestety nie eksponuje tego zbyt często (no niestety płeć piękna sobie nie popatrzy). Uchodzi za dosyć dziwną osobę z powodu tego swojego ubioru. O tak mowa tu o kapeluszu z szerokim rondem, płaszczu oraz o czarnych spodniach i butach wojskowych. Wszystko czarne... No może nie wszystko. Ma zielony plecak, z którym się nie rozstaje. Dzieciaki często śmieją się z niego, że niby jest jakimś inkwizytorem, albo że działa na usługach jakiejś siatki przestępczej. No cóż, to ostatnie to akurat wytwór ploteczek pań z okna w podeszłym wieku, które nie mają nic lepszego do roboty. Kolejną rzeczą, która rzuca się w oczy... głupio to zabrzmi, ale są to właśnie jego oczy. Niebieskie (prawe) i zielone (lewe). Wzrok jego daje pewne wrażenie życiowego zmęczenia. Jedziemy dalej, czyli tu przychodzą jego włosy. Są tak rude, że aż zachodzą w czerwień (hue hue, szczęściarz należy do tych 2% społeczeństwa z naturalnie rudymi włosami). Przejdźmy do rzeczy, którą ukrywa pod czarną maską. Ukrywa pod nią blizny na policzkach oraz na podbródku. Są to blizny z licznych polowań oraz potyczek, w których odniósł rany. Każda praca jest dobra, lecz nie każda bezpieczna. Posiada też bujną czerwoną lisią kitę, którą skrzętnie ukrywa pod płaszczem oraz lisie uszy na głowie, które zakrywa kapeluszem. Zamiast palców czasami wyrastają mu pazury do rozszarpywania ofiar, jednak regularnie je piłuje aby to wyglądało jakoś naturalnie, ewentualnie przykrywa rękawiczkami. Kończąc opis warto napomknąć, iż jest blady jak ściana. Jeszcze jedna istotna rzecz to pomimo swojego "sędziwego" wieku wygląda fizycznie na 34 lata. To tyle z wyglądu Antharasa, przejdźmy do Jack'a The Ripper'a.
Jack The Ripper jest odzwierciedleniem zwierzęcej natury Antharasa, a co za tym idzie jest bardziej zwierzęcy niż ludzki. Jako Jack ma większe pazury przypominające zwierzęce, a jego ciało pokrywa się czerwonym futrem. Rosną mu kły oraz sam rośnie pod względem wzrostu i muskulatury. W jego oczach widać obłęd oraz chęć zabijania. Forma Jack'a to klasyczne wymieszanie wilkołaka z lisem. Chociaż ma też formę niegroźnego lisa. Niegroźny to też kwestia sporna, bo w tej "niegroźnej formie" jest zwyczajnie takim dużym lisem o bardzo ostrych pazurach i zębach. Na tyle dużym, że mógłby służyć jako wierzchowiec gdyby chciał. Porusza się wtedy na 4 łapach.

Charakter: Z charakteru, tak naprawdę zna go niewiele osób. Nie nawiązuje dłuższych znajomości, gdyż nie czuje takiej potrzeby. Ludzie przychodzą i odchodzą, wszystko przemija. Dziś twoi przyjaciele, jutro wbiją ci nóż w plecy. Jest wielkim indywidualistą oraz perfekcjonistą. Bardzo lubi dowodzić swoich racji, nawet jeśli rani to innych. Jest typowym wolnym strzelcem, dosłownie i w przenośni. Poruszmy kwestie romansów i jego kwestie życia prywatnego. Otóż, nie szuka na razie stałej partnerki. Dlaczego? Bo jego praca mu na to nie pozwoli, a żona jest tylko przeszkodą w jego zadaniu jako łowcy no i... on ma 334 lata więc kto by tam emeryta chciał. Jest też dosyć ciekawski i lubi wtykać nos w nie swoje sprawy. Jak każdy ma też swoje poczucie sprawiedliwości oraz jest honorowy.
Jak to świr z rozdwojeniem osobowości ma też swoje alter ego, które jest dzikie oraz rządne mordu. Niezależnie czy ma zabić kogoś złego, dobrego czy brzydkiego, Jack The Ripper nie ma z tym problemu, aby przy pomocy swoich pazurów i siły obedrzeć żywcem kogoś ze skóry. Oczywiście potem biedny Antharas tego nie pamięta, ale to szczegół, chociaż czasem zdarza mu się gadać z Ripperem.

Umiejętności:
- Walka bronią białą (specjalizacja w mieczach jedno i półtora ręcznych).
- Walka bronią miotającą.
- Walka wręcz.
- Niezwykła zwinność i szybkość.

Moce:
- Forma Jack The Ripper. Zyskuje ogromną siłę i wytrzymałość połączoną z szybkością, kosztem zdrowego rozsądku jeśli jest pod wpływem furii lub straci kontrolę nad sobą albo kiedy jest bliski śmierci. Antharas staje się wtedy dużo większy niż jest w ludzkiej formie.
- Regeneracja pochodząca od rasy. Nie jest to regeneracja na poziomie Wolverina, ale daje radę odtworzyć odcięte kończyny. Regenerację ma tylko w formie Rippera.
- Polimorfia - możliwość dowolnego przełączania się między formą lisa i człowieka. W formie lisa może wyglądać jak zwykły przerośnięty czerwony lis, ale jeśli zajdzie potrzeba też jak Jack.
- Jack potrafi odczytywać myśli osób z zaburzeniem osobowości albo z drugą duszą wewnątrz.
- W formie Jack'a Antharas zyskuje ogromną siłe, dokładniej na poziomie 10 ton
Broń:
- Ostrze Muramasa. Miecz został wykuty bardzo dawno temu, a legendy głoszą, że wewnątrz niego znajdują się dusze wszystkich, których krew przelał. Ostrze pała wielką nienawiścią, przez co niewielu jest w stanie je okiełznać. Miecz może przeciąć większość rzeczy, jeśli tylko wprawny szermierz się nim posługuje. Poczynając od kostki brukowej kończąc na policyjnej tarczy lub metalowych ścianach.

-Magiczna kusza "Meledictum". Kusza jak to kusza, strzela bełtami... No właśnie, ale to nie byle jakimi bełtami. Kryształ wewnątrz kuszy nadaje pociskom zwiększoną prędkość, a co za tym idzie także większą możliwość penetracji. Jest to niewielka kusza jednoręczna.

Ekwipunek: 2 kołczany z bełtami przy pasie, pieniądze, komórka, klucze do mieszkania, klucz do samochodu, miecz (w pochwie przy lewym boku), kusza (przy prawym udzie).

Historia:
„Tragedia van Halisha, Akt I: MŁODY TALENT”
Młodość… Najlepszy okres w życiu większości ludzi. No właśnie… Większości. Nasza historia zaczyna się w domu zamożnej rodziny van Halisha. Prosty model rodziny, czyli rodzice i dziecko. Zacznijmy od głowy rodziny, czyli od Mordimera van Halisha. Był on założycielem pewnej spółki zajmującej się handlem bronią, przez co dorobił się fortuny. Oczywiście nie był to taki sobie zwykły człowieczek, a raczej kiedyś przestępca zbierający haracze. Raz nawet został przeklęty przez kogoś kto podawał się za czarodzieja. Przekaz klątwy brzmiał mniej więcej tak, że jego potomek będzie w połowie bestią. Oczywiście nie brał tego na poważnie, a szkoda bo klątwa jak klątwa może zbierać mroczne żniwa. Zwłaszcza, jeśli magia istnieje. Przejdźmy jednak dalej, gdzie zaczyna się nasza historia. W momencie zaczęcia naszej historii widzimy go już jako 50- letniego mężczyznę. Siwizna zaczęła mu doskwierać na jego długich włosach. Tak, oznaki starości bywają drażniące. Przejdźmy dalej do matki. Kiedyś Scarlet Schumman (dzisiaj van Halisha), była młodą kobietą o pięknych szkarłatno-rudych włosach. Pochodziła z rodu, który zajmował się głównie bankowością. Początkowo małżeństwo było dla niej czystym interesem (tak jak dla jej „małżonka”), lecz później coś zaiskrzyło. Pojawił się wtedy bohater naszej opowieści — Antharas van Halisha. Mamy obrazek kochającej się rodziny, żyjącej w dostatku i w zgodzie. No właśnie skąd w tytule „Młody Talent”? Otóż w wieku 10 lat, zdarzyła mu się pewna wpadka. Tego dnia ojciec był na strzelnicy, w celu załatwienia paru drobnych interesów. Dlaczego by nie pokazać synowi jak ojciec pracuje? Zabrał ze sobą Antharasa. Podczas dłuuugich (oj uwierzcie były długie) negocjacji, nasz bohater nudził się niemiłosiernie. Ku jego wybawieniu z tego stanu, zauważył jakąś starą kuszę i parę bełtów z zardzewiałymi grotami. Zaczął strzelać do tablic. Strzelał, strzelał, strzelał, aż w końcu połapał się, że strzelnica jest zamknięta i został tu całkowicie sam. Ojciec najwyraźniej o nim zapomniał i wrócił do domu lub po prostu poszedł zwyczajnie napić się z współpracownikiem. Przenocował w tej strzelnicy, jednak oddał jeszcze wiele strzałów. Nazajutrz oczywiście ojciec sobie przypomniał najwyraźniej, że coś zgubił. Wrócił w ostatnie miejsce, gdzie widział swoją zgubę. Wchodząc na teren strzelnicy, znalazł swoją pociechę. Wtuloną w kuszę, okrytą jakimś kocem. Rzucił mu się w oczy także stan tablic. W większości bełty, były powbijane w okolicy środka. Wrócili razem, do domu. Historia została opowiedziana matce, która niechętnie, ale ostatecznie pozwoliła realizować się dziecku w tymże kierunku (po prostu bała się, że wpadnie w złe towarzystwo, albo że coś mu odbije i zacznie mordować ludzi). Opłacili profesjonalnego instruktora, ustawili tarcze na zewnątrz, zakupili sprzęt i zaczęły się treningi. Na szczęście ten sport nie zakończył się po zakupie sprzętu, jak w większości się kończy.

„Tragedia van Halisha, Akt II:  NA GŁĘBOKĄ WODĘ”
Przeskoczmy 4 lata do przodu. Mamy lato, wakacje, dni wolne od nauki. Wspólny wyjazd rodzinny nad morze. Kilka dni rodzinka spędziła na zwiedzaniu okolicy, potem wynajęli łódź i wyruszyli w kilkudniowy rejs. Zabawy na łodzi, rozmowy, łowienie ryb, wspólne przebywanie razem. Wszystko pięknie, ładnie, gdy nagle coś uderzyło w spód łodzi. Zakołysało nią, a Antharas który siedział na bomie wpadł do wody. Jak szkoda, że nie umiał pływać (Hue Hue). Słychać było tylko krzyk, a potem dźwięk ciała wpadającego do wody. Powoli opadając, coraz niżej tracił nadzieję i ogarniał go coraz większy strach. Miał już chyba nawet jakieś halucynacje z powodu braku tlenu, bo wydawało mu się że widział jakiś ogon. Łuskowaty, duży, rybi ogon. Widział też piękny nagi kobiecy tors oraz coś co przypominało włosy połączone z algami morskimi. Stworzenie chwilę się w niego wpatrywało swoimi żółtymi ślepiami, które wydawały się nawet ludzkie. Wypisz wymaluj syrena z opowieści i innych bajek, chociaż chłopak był na tyle zestresowany sytuacją, że nie ogarniał tego w tym aspekcie i nie zastanawiał się co widzi.
— Czy ja tak zginę? — zadawał sobie pytanie — Zapewne tak to wygląda… Dlaczego nie ma tego tunelu, o którym wszyscy mówią? Gdzie jest to światełko i całe życie przemijające przed oczyma? — w tym momencie stracił przytomność. Zapewne taki byłby jego koniec, gdyby nie jego matka, która skoczyła za nim i wyłowiła go. Przeleżał parę dni w szpitalu. Każdego wieczora budząc się z krzykiem.
— Ja nie chcę do morza! — mówił przerażonym tonem. No cóż, szok pourazowy długo się trzyma. W tym, krótkim rozdziale życia został ukazany jego największy strach, oraz coś co doprowadzi do upadku rodu Van Halisha. Coś co mimo dorastania i stawania się coraz bardziej świadomym świata oraz błahości tego lęku nadal będzie go przerażać. Nie przypominał sobie nawet spotkania z tamtym stworzeniem, a raczej widział to jak przez mgłę. Na razie musiał wypocząć i odzyskać siły fizyczne oraz mentalne. Musiał dojść do siebie po całym zajściu, chociaż w szpitalu praktycznie nikt poza matką go nie odwiedzał. Nie miał zbyt wielu prawdziwych przyjaciół, a ojciec był zapracowany i całe dnie spędzał w firmie.

„Tragedia van Halisha, Akt III: ŚMIERĆ NADEJDZIE JUTRO”
Mamy tu kolejny przeskok czasowy. Tym razem rok do przodu. Młody Antharas dochodzi do siebie po zaiste pamiętnych wakacjach, jednak ta szrama w psychice pozostanie na zawsze. Kolejny monotonny dzień. Śniadanie, kąpiel, ćwiczenia, kąpiel, relaks, powrót ojca z pracy, obiad w gronie rodziny i trwałby troszkę dłużej, gdyby nie pewne zdarzenie z tego dnia.
— Synu, jak dziś ci poszedł trening? Ustrzeliłeś kilka dziesiątek? — zapytał zaciekawiony ojciec konsumując udko kurczaka.
— Tato, ja dziesiątki to z zamkniętymi oczyma. Dzisiaj ten instruktor nie wiedział już jak daleko mi przestawić tą tarczę albo co zrobić, żeby utrudnić mi zadanie — odpowiedział krojąc mięso — Sam już chyba nie wie co ma ze sobą zrobić, bo jak to powiedział — przybrał poważną minę — „Ja już cię nic nie nauczę, bo ty za szybko się uczysz i wyczerpałeś cały materiał. Za moich czasów było jeszcze paru takich delikwentów, ale na ogół młodzież jest niepojętna dziś. Tylko zabawy  i inne takie pierdoły”— zacytował z poważną miną i potem uśmiechnął się — no a potem coś jeszcze gadał o tym jaka ta dzisiejsza młodzież niewychowana.
— Synku ziemniaczków? — zapytała matka
— A dziękuje — dołożył sobie ziemniaków
— Widzisz? Po co się tak bałaś, że wpadnie w jakieś tarapaty przez to hobby? — ojciec spojrzał na matkę, która jak to matka zwyczajnie się bała, czy chłopcu nie odbije i nie zacznie sprawdzać jak dobrym celem dla kuszy może być człowiek — Przecie to widać, że on ma naturalny talent i kiedyś będzie do zawodów przystępował. Oj nie dasz szans temu plebsowi co młody? — zaśmiał się ojciec i poklepał syna po ramieniu. Czyżby po raz pierwszy był z niego dumny i poświęcał mu swoją uwagę?
— Liczy się zdrowa rywalizacja, więc nie dam szansy bo to byłoby oszustwo, gdybym się ograniczał —  odpowiedział. Wyznawał zawsze zasadę, że jeśli nie walczy się na poważnie to jest to okazywanie dyshonoru wobec przeciwnika i rywala. Poniekąd miał takie rycerskie podejście do życia. Starał się jak najmniej oszukiwać, kłamać czy wykorzystywać innych.
— No i kiedy nas już nie będzie, to ty przejmiesz nasz majątek synku — o tak, cała spółka była przepisana na niego. Grube kieski mogły być jego i tylko jego.
— Mamo skąd nagle mówisz o tych rzeczach? — zapytał niepewnie, w końcu rzadko kiedy zdarza się żeby ktoś rozmawiał o własnej śmierci i to do tego przy obiedzie na dodatek będąc w kwiecie wieku.
— Nic tak sobie, po prostu. A jak dzisiaj? Dalej Ci ludzie dokuczają z powodu twoich włosów? — zmieniła momentalnie temat
— Nie tylko włosów, ale też że im się moje oczy nie podobają. Niby, że jakiś szatan mnie opętał czy coś — powiedział znudzony Antharas — Znaczy dziewczynom może to się podoba — chwilę się zamyślił, bo w końcu nie raz i nie dwa jakaś mu wyznawała miłość, ale twierdził że to jest tylko powierzchowne i chwilowa zachcianka, jak to dziewczyn w tym wieku. Nigdy czegoś takiego nie traktowałby poważnie, zawsze był samotnym wilkiem.  
— No będziesz ty miał powodzenie. Tak jak twój staruszek hahaha — powiedział i spojrzał na Scarlet.
Scarlet chciała to już jakoś komentować, jak to zwykle ilekroć Mordimer rzucał tego typu teksty. Jej wypowiedź została jednak przerwana przez odgłos wyłamywanych drzwi, które poleciały w kierunku Antharasa i przygniotły go. Na chwilę został ogłuszony, ale po dojściu do siebie wychylił się lekko. Widział sylwetkę ojca, który dzierży w ręce rapier, matkę która się chowa za nim oraz „COŚ”. Było to wielkie stworzenie. Miało szpony, czarną sierść oraz ślepia pełne żądzy krwi oraz nienawiści. Wywiązała się potyczka między stworzeniem, a Mordimerem. Trwała długo i była zaciekła, lecz mężczyzna tracił siły  z każdego ciosu na każdy. Młody Van Halisha był całkowicie sparaliżowany strachem, przez co nie mógł się zdobyć na nic. Żaden okrzyk, próbę ucieczki, nic. Nie reagował nawet na swoją matkę, która próbowała coś do niego mówić. Zapewne mówiła coś w stylu: „Uciekaj, zajmiemy się tym z tatą”, a potem rozległ się krzyk. Mordimer właśnie ma wyrywaną rękę ze stawów przez potwora, którego siła i szybkość grubo go przerosły. Dla stworzenia wyrwanie stawu to była bułka z masłem, jakby po prostu odrywał udko kurczaka. Nim Scarlet coś zdążyła zrobić została przybita do ściany przez pazur stworzenia, który wystrzeliło z ręki. Jakim cudem to coś wystrzeliło pazur? — myślał przerażony Antharas — muszę jakoś im pomóc, ale tak bardzo się boję — ciekły mu łzy, bo w końcu to był tylko zwykły dzieciak. Na wyrywaniu kończyn ze stawów się nie skończyło, co zapewne stworzenie lubiło wykonywać na swoich ofiarach. Zostali jeszcze żywcem obdarci ze skóry i powieszeni na środku pokoju. Stworzenie chłeptało krew z podłogi i chyba zauważyło, że jest jeszcze ktoś do posiekania. Zaczęło podchodzić do drzwi, pod którymi był Antharas. Czas powoli zamierał, chwile stawały się coraz dłuższe i coraz bardziej przepełnione strachem.
— Nie podchodź… Nie podchodź… Nie podchodź, idź sobie! — błagał w myślach, bo wiedział że jeśli się odezwie monstrum będzie wiedziało że na pewno ktoś tam jest. Nie wytrzymał psychicznie jednak widoku swoich obdartych ze skóry rodziców, którzy zwisali z żyrandola
— Ja nie chce tak umierać! — zaczął szlochać po cichu. Jego cichy szloch przerwało oderwanie drzwi. Zobaczył monstrum w całej swej okazałości i straszności. Z bliska wydawało się jeszcze groźniejsze, a wyglądem przypominało czarnego wilkołaka z bajek, którymi straszy się niesforne dzieci. Ta bajka jednak zdarzyła się naprawdę i stała przed nim niczym kat nad swoją ofiarą. Stworzenie podniosło na niego pazury i chciało zapewne zadać decydujący cios mający oderwać dzieciakowi głowę. Antharas zamknął oczy i skulił się w rogu oczekując swojego końca. Uderzenie jednak nie doszło do skutku, bo coś je przerwało. A może zwierzę po prostu stwierdziło, że go oszczędzi? Nie to by było za proste, ale jego uszu dobiegł pewien dźwięk. Zamiast dźwięku miażdżonej czaszki tego usłyszał skomlenie, podobne do tego jakie wydaje zraniony pies. Otworzył oczy i zobaczył, że stworzenie ma wbity bełt w łapę i jest przybite za nią do ściany. Bełt nie był wcale mały, bo miał dobre 30 centymetrów.
— Ja ci k***a, dam grasować i mordować ludzi — usłyszał nieznany mu głos. Potwór momentalnie się odwrócił w stronę głosu i zarobił kolejnego bełta. Tym razem w okolice obojczyka, przez co znowu zaskomlał z bólu i zaczął warczeć jednocześnie próbując się oderwać od ściany. Skąd to wiedział skoro stał tyłem do niego? Proste, kolejny bełt przeszedł na wylot i utknął w tym miejscu. Był to bełt wykonany w całości z jakiegoś metalu, który się błyszczał. Mógł założyć, że to srebro bo taki miał kolor. Wilkołak zaczął wyć niemiłosiernie z bólu, który sprawiają mu inne bełty. One były z tego samego materiału i widocznie bardzo mu szkodziły. W końcu oderwał się od ściany i rzucił się na postać. Teraz było widać co to za osoba. Antharas znał tą osobę od bardzo dawna, chociaż dziwił się teraz dlaczego nie poznał jego głosu? Tyle razy dawał mu reprymendy i tyle razy opieprzał za błąd.
— Nauczyciel?! — tu nasz bohater doznaje kolejnego szoku, spowodowanego tym, że 40-letni mężczyzna walczy z takim monstrum, w taki sposób jakby dobrze znał tego przeciwnika — C…co on tu robi? — przyglądał się bezradnie starciu swojego instruktora oraz bestii — Jest całkiem zwinny jak na swoje lata…— pomyślał i wtedy bestii udało się go zranić. Kusza wypadła mu z rąk i poleciała po podłodze kierunku naszego bohatera. Mężczyzna był bezbronny i został przygnieciony przez potwora, który swoimi szczękami chciał dobrać się do jego tętnicy szyjnej — On… on go zabije zaraz… ale co ja mogę? — spojrzał na kuszę. Już nie był taki bezbronny, a w oczach ponownie stanął mu obraz jego mordowanych rodziców. Zebrała się w nim ta cała nienawiść wobec tego stworzenia, chwycił broń. Była załadowana jeszcze jednym bełtem. Wycelował i wystrzelił. Ta kusza była jakaś dziwna, tak jakby karmiła się nienawiścią osoby strzelającej z niej. Bełt w locie był zupełnie inny, niż typowy bełt pomijając fakt że był dłuższy. Zostawiał on czerwoną smugę, która jakby nadawała pociskowi prędkości. Po ułamku sekundy doleciał do głowy bestii i przebił ją na wylot, zostawiając sporą dziurę w głowie, a następnie przebił się przez ścianę. Stworzenie opadło bezwładnie na podłogę, a ciało reagowało konwulsjami i ostatnimi odruchami pośmiertnymi. Instruktor trzymając się za szyję upadł na kolana. Próbował złapać oddech, którego mu brakowało podczas starcia, jednak dał się ugryźć podczas tej bitwy. Wiedział, że niedługo umrze i nie może już zrobić zbyt wiele. Mógł za to pomóc chłopcu, gdyż widział to co zrobił za pomocą Meledictum.
— Dobra robota mały — powiedział i zaczął pluć krwią — jednak będą z ciebie ludzie.
Van Halisha podbiegł do nauczyciela odrzucając gdzieś na bok kuszę. Ta osoba była mu bliższa nawet niż ojciec, gdyż to z nim rozmawiał o różnych rozterkach typowo męskich oraz to z nim spędzał najwięcej czasu.
— Niech Pan nic nie mówi. Traci Pan dużo krwi. Zaraz coś znajdę i opatrzę Pana… — w tym momencie został chwycony za rękę.
— Dla mnie i tak już za późno. Rozciął mi tętnicę. Mam kilka chwil jeszcze — wysapał — masz pokażesz ten medalion w barze „Nimfa”… — podał mu trójkątny medalion z wizerunkiem szponiastej ręki — tam powiedzą Ci co i jak… Jestem z ciebie dumny — po czym upadł i nie dawał już znaku życia. Jego akcja serca się zatrzymała, a jego duch odpływał z ciała. Był zadowolony ze swojego ucznia, dlatego umarł z uśmiechem na ustach.
— Ale… — rozpłakał się i upadł na kolana. Ogarnęła go niewypowiedziana rozpacz, którą po chwili zastąpiły nieprzebrane ilości nienawiści. Podszedł do stworzenia i ojcowskim rapierem odciął mu łeb tuż przy samej szyi. Owinął go w materiał i wyszedł w kierunku wskazanego baru. Wziął ze sobą parę bełtów oraz kuszę swojego nauczyciela. Cokolwiek na niego czekało, wiedział że stawi temu czoła. Nie trzymało go tu już nic więcej.

„Tragedia van Halisha, Akt IV: NIMFY ORAZ INNE STWORZENIA MAGICZNE”
Zaciekawiła was moja opowieść? Dobrze, zatem kontynuując, dotarłem do baru. Był to nadzwyczaj ekskluzywny bar. Dziwki, alkohol, narkotyki i dobra zabawa. Jednym słowem siedlisko rozpusty, sodomy i gomory. Wszedłem i obejrzałem wnętrze, tego miejsca gdzie nigdy przed 18 rokiem życia pewnie bym nie zajrzał. Był to bar urządzony na bogato, wnioskując po hebanowych meblach w stylu wschodnim oraz kiczowatych ozdobach wiszących nad ladą. Obok mnie przeszedł mężczyzna wraz ze swoją towarzyszką zabaw. Zapewne nie jego żoną, gdyż pozwalał sobie na troszkę więcej, a poza tym kto normalny chodzi w takie miejsca z żoną? Podszedłem do baru, zręcznie wymijając ludzi — Rzygać mi się chcę jak na to patrzę — pomyślałem, bo w końcu moje nozdrza przepełnione były nie dość że zapachem krwi to jeszcze teraz doszedł do tego dym tytoniowy, alkohol oraz smród pijaczka leżącego pod stołem. Przy barze siedział otyły barman w lekko przybrudzonym uniformie. Był to łysy mężczyzna w wieku może 60 lat. Na twarzy miał pełno blizn, jak to typy spod ciemnej gwiazdy — No tak, przecież nawet w takim miejscu znajdzie się skaza — rzuciłem pod nosem. W końcu to miejsce może i było bogato urządzone, ale tylko dlatego że właściciel wynajmował lokal okolicznej siatki przestępczej. Była to ich kryjówka oraz miejsce przerzutu narkotyków, którymi dilerzy częstowali dzieciaki z okolicznych miast. Nawet w tej elitarnej szkole, do której chodziłem znajdowali się i tacy, którzy tego próbowali.
— Czego tu chcesz smarku? — rzucił lekceważącym tonem — Mleka nie podajemy tu. Jedynie alkohol– zaczął przecierać kufle
Położyłem mu zawinięty łeb na blacie oraz medalion — No i co teraz powiesz łysolu? — rzuciłem lekceważąco. Barmana już miała strzelić apopleksja i już chciał mi zrobić dodatkową dziurę w dupie, gdy doszedł go zapewne smród gnijącego ciała dochodzący z obiektu, który położyłem na blacie. Kij, że medalion też tam był, ale smród chyba zwrócił jego uwagę bardziej.
Odwinął materiał i spojrzał z obrzydzeniem, a potem wziął medalion.
— Chodź smarku — otworzył drzwiczki na zaplecze. Trzymając kuszę wszedłem do środka.
Pomieszczenie było puste, z wyjątkiem krzesła na środku. Tapeta albo farba odlazła już dawno od ścian i było widać jedynie beton. Na podłodze było widać nawet jakieś stróżki dawno zaschniętej krwi, dlatego trzymałem broń w pogotowiu.
— Siadaj i czekaj — powiedział i zamknął drzwi.
Usiadłem sobie, bo w końcu co ja mam do stracenia? Jak mnie zarąbią to nie zrobi mi to tak czy siak, bo w końcu nikt nawet nie zapłacze po mnie, ani nie przyjdzie na pogrzeb.
Po chwili wszedł zakapturzony szczupły człowiek. Cały jego strój był czarny, a składał się z płaszcza, czarnych spodni, czarnych butów oraz maski na połowę twarzy ułożonej ukośnie. Postać oparła się o ścianę i spojrzała na mnie. Chociaż nie widać było spod kaptura, gdzie patrzy, ale  można było odczuć ten przeszywający wzrok.
— Opowiadaj co widziałeś dokładnie — rzucił zimnym tonem. Tak zimnym, że aż mnie ciarki przeszły.
— Coś podobnego do wilka wymordowało mi całą rodzinę i zabiło mojego nauczyciela. Łeb tego czegoś ma
barman. Coś chcesz jeszcze wiedzieć? — rzuciłem lekceważącym tonem. Skoro on tak pogrywa, to sobie też pozwolę na to. Postać zaśmiała się pod nosem.
— Masz ochotę się zemścić, a przy okazji tego siać dobro? — zapytał już milszym głosem. W jego głosie czuć było charyzmę. Jednak skoro ten człowiek był tutaj, w miejscu związanym z mafią to o jakim dobru mówił? Zaciekawiło mnie to wtedy.
— Rozwiń?
— Zapewne już poznałeś potwora, czyli to coś czemu odrąbałeś głowę. Skoro są potwory to, są też osoby polujące na nie. Utrzymujące równowagę tego świata i tępiące to plugastwo. My oferujemy szkolenie osobom, które mają do tego predyspozycje. Oferujemy szkolenie, prace oraz jako takie życie.
— Sądzisz, że ja się do tego nadaję? — powiedziałem z lekką ironią.
— Amulet, który dostałeś należał do jednego z naszych. Regularnie obserwowaliśmy twoje postępy.
Powiedziałbym, że twoje zdolności są… imponujące.
Powiedzmy sobie szczerze, że taka oferta była kusząca. Możliwość zemsty i wyplenienia tego plugastwa, a na dodatek doszły do tego pieniądze i zarobki. Nie, żebym był biedny czy coś, ale zawsze jakieś urozmaicenie.
Nikt już nie doznałby tego cierpienia co ja. Jednak jest coś co muszę zrobić.
— Może dam ci czas na przemyślenie mojej propozycji. Wróć do domu i załatw co masz załatwić. Odwiedzę Cię jutro rano — otworzył drzwi. Wyszedł, a ja za nim.
Wróciłem do domu, odpiąłem rodziców z sufitu. Nie czułem już takiego żalu jak wcześniej, ani obrzydzenia. Czyżbym przywykł przez tak krótką chwilę do tego? Zamiast tego przepełniała mnie bezkresna nienawiść do potworów i do wszystkiego co złe na tym świecie. Oprawca nie żyje, lecz to nie dało mi spokoju, czymże jest śmierć za śmierć? Niczym, jeśli oprawcy nie zadasz odpowiedniego cierpienia jako zadośćuczynienia.  Wszystkie potwory, które w jakikolwiek sposób zagrażają ludziom muszą być wyeliminowane, tak samo jak zepsucie w postaci kryminalistów. Odprawiłem rodzicom prosty pogrzeb, wykopałem doły oraz wykonałem krzyże dla nich. Matka była zawsze religijna i zawsze miała jakiś symbol religijny ze sobą, więc uznałem że to dobry sposób. Uraczyłem ich nawet krótką modlitwą oraz przysięgą, że już nigdy nie pozwolę, aby ktoś skrzywdził kogoś w mojej obecności. Przy wejściu do domu rzuciło mi się w oczy jedno. Ciała nauczyciela, a raczej mojego obserwatora nie było. Może gość w kapturze się już tym zajął? Nie ważne. Jedyną pamiątką, jaką chciałem mieć był wisiorek z połamanym krzyżem matki. Jej ulubiony, wykonany z czystego srebra, który kupiła kiedyś na wakacjach w Egipcie. Następnego dnia odwiedził mnie zakapturzony i tego dnia
rozpocząłem żmudne szkolenie na łowcę.

"Tragedia van Halisha, Akt V: PRZEMIANA"
— Ruszaj się! Nie śpij! Szybciej! Źle to robisz! Rusz dupę królewno! — to były słowa, które słyszałem tygodniami podczas szkolenia. Zakapturzony trenował mnie osobiście, gdyż widział we mnie potencjał oraz możliwości. Mówił, że postrzega mnie niczym ostrze sprawiedliwości oraz egidę słabych. Pfff, nie zdziwiłbym się jakby mówił to każdemu kogo trenował, w końcu nie widziałem żadnego innego ucznia. Dzień za dniem trwały treningi, które były istnymi torturami. Byłem zmęczony, posiniaczony oraz słaby, jednak mimo tego czułem, że coś się we mnie zmienia. Coś głęboko uśpione we mnie zaczyna się wybudzać i wychodzić na powierzchnię. Co to było? Wtedy nie wiedziałem. Teraz to wiem. Nadszedł jednak dzień
ostatecznego testu.
— Masz się udać na polowanie i przynieść mi 30 różnych wilczych skór. Mają być oskórowane w taki sposób w jaki Cię uczyłem — podniósł rękę zanim zdążyłem coś powiedzieć — zanim zapytasz, tak w ten trudniejszy sposób.
— Tak jest — ukłoniłem się. Po cholerę robić to trudniejszym i bardziej czasochłonnym sposobem? Niby wiem, że liczy się podróż a nie cel, ale po kiego wała?
— Jesteś jednym z najbardziej zdolnych łowców. Twoje zdolności są godne podziwu, jednak czuję w tobie coś... dziwnego.
— Sugerujesz coś mistrzu? — o tutaj mnie zaciekawił, bo w końcu pierwszy raz powiedział coś użytecznego.
— Nie jest to nic negatywnego, a bardziej coś co może Ci kiedyś uratować życie jak i je odebrać —pomyślałem wtedy, że dziadyga znowu zaczyna prawić mi morały. Ha, prawie jak na początku szkolenia.
Dokładnie 2 lata temu pouczał mnie dokładnie tak samo.
— Mogę już odejść? — trzeba się w końcu było do tego przygotować, bo nie pójdę na hura polować przez kilka dni i nocy z rzędu.
— Tak. Masz 3 godziny na przygotowanie. Potem zgłoś się do mnie, wyznaczę Ci miejsce twoich łowów.
Wyszedłem z jego pokoju. Domek, w którym z nim mieszkałem położony był na skraju urokliwego zielonego lasu. Na dodatek był całkiem dobrze ukryty, gdyż tylko jego uczniowie wiedzieli, gdzie dokładnie znajduje się ta chatka. Poszedłem do swojego pokoju przygotować się na łowy, zabrałem ze sobą swoją, a raczej kiedyś mojego nauczyciela kuszę. Ilekroć ją brałem do ręki czułem dziwne mrowienie i nagle miałem ochotę... zabijać, tak po prostu zabijać, mordować na najróżniejsze sposoby i skórować ofiary. Z wiekiem udało mi się nad tym zapanować, ale to uczucie było zawsze obecne, niczym swędzące miejsce, którego nie chciałem drapać. Mogłem je stłumić, albo dać mu upust w szale zniszczenia, chociaż nie zawsze mogłem się potem opanować. Zabrałem ze sobą bełty, nóż oraz prowiant na kilka dni. Uwierzcie mili moi, że wilka jest bardzo ciężko upolować, a zwłaszcza 30 wilków. Mistrz przekazał mi także sztukę dostosowywania się do sytuacji, przez co pewnie dam sobie radę w dziczy. Przekazał mi sztukę survivalu oraz jak jeść rzeczy, po których normalny człowiek by się pochorował. Pokazał mi jak robić własne bełty o różnych właściwościach. Jakieś proste bełty ze środkiem nasennym wewnątrz? Nic trudnego. Bełty z siecią ukrytą w grocie? Eeee, łatwe. W każdym razie, przygotowałem się do tejże wyprawy i powróciłem do pokoju mistrza.
— Dosyć szybko Ci poszło, no w każdym razie oddaj mi swoją kuszę — wyciągnął ręce po nią.
— Ale jak mam niby upolować coś bez niej? — zapytałem lekko zdziwiony takim obrotem spraw
— Kusze będziesz miał, lecz nie będziesz używał tej. Dam Ci inną, w końcu nie byłoby to fair wobec wilków, że masz tak dobrą broń przy sobie — wyciągnął z kufra starą łowiecką kuszę. Nic specjalnego, zwykła tania kusza. Podał mi ją, a ja oddałem mu moją kuszę.
— No, a teraz gdzie mam polować? — zapytałem sprawdzając naprężenie cięciwy kuszy. Była jeszcze w dobrym stanie, ale można było ją wymienić. Heh, widać chce mi jeszcze życie utrudnić.
— Terenem łowieckim jest cały ten las. Masz tydzień na zebranie tych wszystkich skór. Jeszcze jedno — znalazł się momentalnie za mną i zabrał mi plecak z prowiantem. Jakim cudem on się tak szybko porusza??? Tak jakby się teleportował za mnie.
— Tego nie będziesz potrzebował. Musisz sobie sam poradzić — rzucił mi pod nogi bełty oraz nóż — możesz tylko to zabrać.
— Bardzo lubisz utrudniać innym życie co? — wziąłem bełty oraz nóż. Wyszedłem. Na odchodnym usłyszałem "powodzenia".
Zacząłem się zastanawiać, czy podołam temu wyzwaniu? Niby byłem uczony sztuki przetrwania oraz nawiasem mówiąc, twardy ze mnie gość, jednak pierwsze poważne polowanie bez prowiantu, medykamentów ani niczego innego. Jednocześnie czułem ekscytację, bo w końcu to pierwsze poważne zlecenie. Oczywiście, że się bałem, ale nie bałem się śmierci, lecz tego że zawiodę tego człowieka, że cały jego wysiłek poszedł na marne.
— Weź się w garść chłopie. Jesteś ostatnim van Halisha i nie możesz jak ostatni jełop spierdolić tak prostego zadania jak zabicie 30 głupich wilków — powiedziałem do siebie, aby dodać sobie otuchy. Nie zadziałało. Początek moich poszukiwań był jasny. Muszę znaleźć miejsce, gdzie jest dostatecznie dużo zwierzyny łownej. Wilki w końcu muszą coś jeść. Wędrowałem po lesie, nasłuchując i szukając śladów. W pewnym momencie poczułem głód, ale los był na tyle łaskawy, aby dać mi ślad łani. Zapewne młodej, pod opieką matki. Mogę na nią zapolować i nie dość, że się najem, to będę miał jeszcze przynętę. Podążałem śladami i znalazłem to czego szukałem. Trafiłem na polankę, gdzie pasły się mała łania oraz zapewne jej matka. Przyczaiłem się w krzaku i napiąłem powoli cięciwę. Nie mogę wydać najmniejszego dźwięku, bo wtedy je spłoszę. Po cichu nałożyłem bełt i wymierzyłem w łanię. Mierząc moją głowę przeszyła jedna myśl. Dokładnie przed oczyma stanęła mi scena, kiedy to moja rodzina była mordowana. W tym momencie zachowywałem się dokładnie tak jak to stworzenie. Ono też było głodne i szukało pokarmu. Nie... przecież ono wyrywało stawy i mordowało bezlitośnie. Nie mogło przecież... A co jeśli ono zachowywało się jak kot i bawiło się swoją ofiarą, przed jej zjedzeniem? Zrozumiałem wtedy cel tego testu. Miał mi pokazać, aby myśleć jak drapieżnik. Myśleć jak zwierzę, aby móc tropić zwierzę. Przetrwają silniejsi, jednak zawsze ktoś będzie na górze łańcucha pokarmowego. Ja jestem drapieżnikiem, a potwory moją zwierzyną. Wystrzeliłem wtedy bełt. Zwierzę padło z głową przeszytą bełtem i momentalnie załadowałem drugi bełt, lecz młoda łania zdążyła uciec. No nic, niewielka strata. Chwilę... Przecież ja, też uciekłem w dokładnie taki sam sposób!
— Ukatrupię Cię kiedyś stary dziadu. Żeby wywoływać moje własne demony i pokazywać mi je — podszedłem do łani i zacząłem ją oporządzać. Rozejrzałem się po polanie, na której było cicho i spokojnie, miejsce w sam raz na obóz. Kiedy skończyłem z łanią, zabrałem się za rozpalanie ogniska. Przypomniały mi się pewne wakacje na obozie przetrwania. Byłem wtedy z rodzicami i nawet było fajnie, mimo tego że mama ciągle marudziła na komary, a ojciec ciągle był myślami w sprawach spółki.
— Dość koniec wspomnień — Powiedziałem sam do siebie. Mięso po paru godzinach było gotowe do jedzenia. Był to najlepszy posiłek na jaki mnie było w tym momencie stać, bo przecież nie wybudują baru Fast-Food w środku lasu. Odłożyłem trochę mięsa na przynętę oraz upolowałem jeszcze kilka zająców oraz żubra, który nie wiadomo skąd wziął się w tym lesie. Zbliżała się noc, a wilki grasują przeważnie w nocy i zawsze to robią watahami. Czas łowów się zbliżał, a ja wyostrzałem swoje zmysły. Przygotowałem pułapki oraz sidła, które miały mi pomóc w moim zadaniu. Wszystko wykonane za pomocą tego co znalazłem w lesie. Byłem gotowy. Teraz czas na przynętę. A potem zagrzebałem się w błocie. Dlaczego pytacie? Ponieważ błoto świetnie maskuje zapach człowieka, a wilki jak wiadomo mają świetny węch. Czekałem wiele godzin nieruchomo. W końcu usłyszałem wycie, na które tak długo wyczekiwałem. Były blisko. Może niewielka wataha składająca się z kilku sztuk, ale były blisko. Po 20 minutach dostrzegłem pierwszego. Piękny szary wilk podszedł do rozłożonego mięsa. Powąchał, poruszył łapą. O tak moi drodzy, wilki są bardzo ostrożne, zawsze zanim przyjdą całą watahą  wysyłają "zwiadowcę", który ma sprawdzić bezpieczeństwo. Kiedy dostrzegł, że ta góra mięsa nie jest zagrożeniem przyszła reszta. Było ich razem 10, licząc razem z młodymi, których było 3. Zabrały się za konsumowanie mięsa. Jeden fałszywy mój ruch i co najmniej 4 wilki się na mnie rzucą, a z w takiej ilości mogę mieć spore problemy. Pech chciał, że jedna z pułapek została uaktywniona i wilk wpadł do dołu. Jednego mamy z głowy. Następny wpadł w sidła i zawisł wysoko skomląc żałośnie.
— Ucieczka tu nic nie da — zaśmiałem się pod nosem i to był mój błąd. Dostrzegły mnie i 4 wilki rzuciły się w moją stronę. Zacząłem uciekać w kierunku kolejnej pułapki i udało mi się tym sposobem zredukować liczbę napastników do 3. Niestety dla jednego z nich spotkanie z naostrzonymi kolcami źle się skończyło. Jednak zostałem zapędzony w ślepy zaułek i trafiłem tam gdzie chciałem trafić. Teraz tylko ja i moich trzech gości.
— No dalej, chodźcie! — wrzasnąłem i wilki rzuciły się do ataku. Pierwszego udało mi się zdjąć szybkim strzałem z kuszy. Jednak wiedziałem, że nie zdążę jej przeładować więc ją upuściłem. Pozostał mi nóż oraz moja siła i zwinność połączona ze sztuką walki, której mnie uczył zakapturzony. Z łatwością za pomocą noża powaliłem drugiego wbijając go w szyję napastnika, a jego krew z tętnicy obryzgała mi twarz i przez to nie dostrzegłem ostatniego. Rzucił się na mnie i powalił mnie swoją masą. Zostałem dotkliwie podrapany na twarzy, jednak zanim mnie ugryzł wetknąłem mu nóż w podniebienie.
Zwalił się bezwładnie na mnie, a ja zacząłem wyć z bólu z powodu odniesionych ran. Uwierzcie rany szarpane na twarzy bolą.
Tak minął pierwszy dzień mojej próby. Udało mi się w jakiś sposób opatrzyć te rany, ale blizny mam do dziś dzień. Na policzkach oraz na brodzie. Zakończyłem skórowanie i mogłem spokojnie odetchnąć. Sztuczkę powtórzyłem 2 razy, lecz za 3 już się nie udało. Musiałem je wybijać pojedynczo, jedno po drugim przez co zadanie było raczej upierdliwe. W trakcie tego tygodnia nauczyłem się czym jest cykl życia. Jedno żyje, drugie umiera. Upolowałem wyznaczoną liczbę wilków i byłem gotów wracać, aby oddać skóry. Wtedy naszła mnie myśl. Myśl "W każdym z nas jest potwór, lecz tylko my możemy go poskromić". Czasem
jednak potrzeba innych potworów, aby zabić potwora. Tym jestem ja.
— Ooooo, wróciłeś. A już myślałem, czy nie szukać sobie innego ucznia? — zadrwił sobie ze mnie, jak zawsze z resztą. Mimo, że do tego przywykłem to miałem ochotę go strzelić w pysk ze dwa, może 10 razy.
— Rozumiem sens twojego testu, lecz zważ na to, że kiedyś możesz stracić głowę za grzebanie w czyjejś psychice — rzuciłem mu skóry pod nogi — Zdałem czy nie? Wiem co to równowaga z naturą oraz wiem o "potworze" w każdym z nas. Wiem jak czuje się łowca oraz zwierzyna.
— Zaprawdę o to chodziło. Zdałeś — rzucił mi moją kuszę, którą złapałem. Była... inna. Była lżejsza i dziwnie przyozdobiona. Emanowała od niej inna energia, lecz wiedziałem, że to jest ta sama kusza.
—  Co z nią zrobiłeś?
— Uspokoiłem ją. Wiedz, że teraz jesteś pełnoprawnym Łowcą Potworów, a to jest twój artefakt. Meledictum, broń, która zmienia właściwości pocisku oraz napędza go nienawiścią władającego. Pamiętaj jednak, że czasem nienawiść może okazać się Twoją zgubą. Musisz umieć zrównoważyć dyscyplinę, czyli to czego uczy Cię kodeks oraz to co jest moralne i nienawiść, czyli to co napędza twoją wolę przetrwania, dając Ci jednocześnie siłę. Każdy rodzaj pocisku reaguje zupełnie inaczej z kryształem wewnątrz tej broni. Zwykłe bełty przyśpiesza i daje im moc przebijania murów oraz najtwardszej skór potworów — tu mu przerwałem.
— Co się stanie jak zmodyfikuje bełt z siecią za pomocą tej mocy?
— Przekonasz się. Wracaj teraz do miasta i rozpocznij swoją działalność — pociągnął nosem — ale wcześniej wykąp się. Cuchniesz jak cały batalion wojska.
Udałem się w stronę najbliższego miasta. Najbliższego mam na myśli 3 dni drogi na piechotę. W ciągu tych dni moja głowa była pełna różnych myśli. Głównie to były szkolenia, ale jedno nie dawało mi spokoju, jakieś dziwne przeczucie, że coś jest nie tak. W lesie… czułem się jak w domu. Domu, który opuściłem… Tylko dlaczego go opuściłem? Dlaczego zostawiłem miejsce, w którym czułem się dobrze? Idąc drogą nie dostrzegłem kolejnego zagrożenia, które się na mnie czaiło. Byli to oczywiście Ci, którzy nie wytrzymali szkolenia i oszaleli. Przede mną spadło drzewo, za mną tak samo, bo w końcu człowiek nie da rady obejść blokady… Wyszedł zza pnia leżącego naprzeciwko jeden człowiek, o wysokości herszta i wyglądzie typowego herszta albo człowieka lasu. Jedno z dwojga, ale sądząc po mieczu to dobrych zamiarów nie miał. Jeśli można pokusić się o takie stwierdzenie, to był herszt jakiejś szajki czy coś. Miał na sobie zbroję ze skór zwierzęcych, był wysoki na ponad 2 metry, a z wyglądu przypominał raczej byka. Z postury i ilości mięśni można sądzić, że ten człowiek może rozerwać kogoś gołymi rękoma. Jego twarz poszarpana była od blizn i brakowało mu jednego oka co sugerowała przepaska na prawym oku. Na plecach miał miecz, który w jakiś sposób stwarzał w moim sercu uczucie niepokoju i strachu. Czułem żądzę krwi idącą od tego człowieka. On nie chce mnie okraść… on chce mnie zabić. W końcu przemówił…
— Yo, młokosie. Słyszałeś może, o zmniejszającej się populacji wilków w tym lesie? — zapytał jak gdyby nigdy nic. Oho… czyżbym się pomylił i był to zwyczajny gajowy albo leśnik? — Bo wiesz… — powiedział wyciągając miecz — ja słyszałem, że jakiś kłusownik zatracony poluje w lesie i zabił ponad 20 wilków. Wiesz coś może o tym? — wycelował we mnie miecz. Z jakiegoś powodu poczułem przypływ adrenaliny. Coś sprawiło, że na moich ustach zagościł uśmiech. Czy to strach? Nieee, to coś innego. Miałem ochotę zabić tego człowieka… Zabić, urwać łeb, wyrwać kończyny, zrobić krwawą miazgę…
— He, he, he, hahahahahahahaha — wybuchłem śmiechem. Choćbym nie wiem jak się starał nie umiałem tego powstrzymać — Tak — spuściłem głowę, a włosy me zasłoniły część mojej twarzy — to ja zarżnąłem te wilki… ale wiesz co? — spojrzałem na niego — z chęcią wezmę sobie też twoje życie — powiedziałem sięgając do kieszeni, w której znajdował się nóż, ale zanim zdążyłem do niej sięgnąć straciłem dłoń. Niewypowiedziany ból przeszył moje ciało, lecz po kilku chwilach ustał, i poczułem, że coś dziwnego wychodzi na powierzchnię. Coś we mnie pękło, jakiś trybik w psychice się poluzował i cała dzikość, którą tłumiłem do tej pory uwolniła się. Poczułem jak rosną mi kły. Krew z obciętej ręki lała się strumieniami, lecz po chwili przestała i ręka zaczęła… odrastać. Odrastać wraz z zestawem pazurów na miejscu paznokci. U drugiej ręki można było zaobserwować to samo. Moje włosy zaczęły nienaturalnie szybko rosnąć, przez moment poczułem, kolejne cięcie. Tym razem na klatkę piersiową, a potem krew trysnęła na przeciwnika, a ja dalej się śmiałem jak totalny psychopata. Po chwili zauważyłem, że jestem jakby… Trochę wyższy oraz, że mam lisie uszy. Zaraz, zaraz… Lisie uszy? Jakim k***a cudem mam lisie uszy? Następny był nieopisany przypływ siły i szybkości. Człowiek chciał mnie po raz kolejny ciąć. Niestety dla niego, udało mi się złapać miecz w dłoń. Spojrzałem człowiekowi prosto w oczy, które napełniały się coraz większym przerażeniem. Wyszczerzyłem się i poczułem ochotę go zabić.
— No co jest staruszku? Chciałeś kawałek mnie, to masz — powiedziałem, po czym wgryzłem się w jego tętnice. Krew lała się strumieniami, a herszt wrzeszczał w niebogłosy. Po kilku chwilach szarpaniny opadł z sił i przestał krzyczeć. Już był martwy, a ja chłeptałem jego krew — Jack The Ripper… — Po czym zacząłem się śmiać sam do siebie nucąc jakąś mroczną piosenkę. Zabij, urwij łeb, wypatrosz, zabij, wyrwij serce… Takie myśli zaprzątały mi wtedy głowę. Poczułem, że coś mnie z tyłu uwiera. Spodnie były za ciasne czy co? Zerknąłem i dostrzegłem. To był… ogon? Piękny, czerwony puszysty ogon.
— Kurde… zrobili ze mnie zwierzyniec jakiś chyba, albo za dużo siedziałem w lesie i mi się udzieliło. Ha! — zażartowałem sam z siebie. Ciało ograbiłem ze wszystkiego co miał cenne. Wszystkie kosztowności, pieniądze. Nawet jego żarcie zabrałem no i miecz. Tak, było to istne dzieło sztuki, tylko pytanie, jak to coś się dostało, w ręce takiego obwiesia? Nie ważne, teraz jest już moje i tylko moje. Podczas podnoszenia miecza czułem pewien niedosyt. Miałem ochotę znowu kogoś zabić, lecz w pobliżu nie było ani żywej duszy. Założyłem miecz na plecy i podniosłem upuszczony plecak z moimi rzeczami. Ruszyłem w kierunku cywilizacji. Na poczekaniu z kawałka materiału zrobiłem chustę, która zasłaniała moje „nowe uszy”.
Wróciłem do "cywilizacji". Niewiele się zmieniło przez okres mojego wtajemniczenia. Dostałem jeszcze parę wskazówek odnośnie ćwiczeń, ale to na razie nie istotne. Przy pomocy rodowej fortuny zbudowałem sobie własną ville. Przystosowaną do tego, że może być kwaterą łowcy oraz bazą wypadową. Zakupiłem nowe ubrania i zmieniłem swój image. Przez lata przyjmowałem liczne zlecenia i dzięki temu udało mi się zbudować wielką spółkę zajmującą się rozprowadzaniem broni i jej produkcją. Od czasu do czasu jako potwór w ramach zemsty poluję na wszelakie inne wynaturzenia w postaci przestępców czy innych psycholi. Udało mi się nawet dowiedzieć czym tak dokładnie jestem, dzięki pewnej osobistości w czarnym płaszczu. Tak zgadliście to tamten frajer co wysłał mnie do lasu. Jestem magicznym lisem, który może żyć nawet do 2000 lat.
Przez 300 lat po moim szkoleniu oglądałem świat, co jakiś czas zmieniając swój wizerunek, aby uwiarygodnić to, że firma nie jest prowadzona przez skamieniałość. Zwyczajnie im się nie pokazywałem na oczy i wszystko zdalnie robiłem, zza ekranu zrobionego z lustra weneckiego. Nikt z firmy na oczy mnie nie widział, a jak już widział to po prostu mówiłem że jestem trenerem szefa.
W pewnym okresie moje alter ego inspirowało się trochę seryjnym mordercą grasującym w Londynie, ze względu na zbieżność przydomków. Powiedzmy, że ego stworzyło go sobie wcześniej, ale miało troszkę inne priorytety, chociażby taki że nie chełpiło się zabijaniem tak jak ten drugi. Późniejszy Jack The Ripper zabijał głównie prostytutki. Potwór wewnątrz natomiast nie wybrzydzał, zabijał każdego na kogo miał ochotę, ale właśnie pod inspiracją tamtej historii zaczął zabijać częściej prostytutki. Około 1920 nawet przez pewien czas służyłem w chińskiej policji i nauczyłem się wtedy CQC podczas zamieszek. Całkiem fajna sztuka walki, przystosowana do wzięcia na siebie wielu przeciwników na raz. Jednak to nie był mój klimat i wróciłem do Londynu i dzisiaj nadal tam się kręcę, a moja firma mimo wszystko odpada w przedbiegach w starciu z takim gigantem jak Stark Industries czy Hammer Industries. To już nie moja bajka, ale zawsze się znajdzie ktoś kupujący tańszy sprzęt, który aż taki zły nie jest.


Ostatnio zmieniony przez Antharas dnia Wto Sie 26, 2014 3:40 am, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry Go down
Quicksilver
Brotherhood
Quicksilver


Liczba postów : 41
Age : 25
Moce/Umiejętności : Super szybkość, nadludzka szybkość myślenia, destabilizacja molekularna, super siła, nadludzka wytrzymałość.
Ekwipunek : Różne duperele, portfel, komórka.
Wiek : 27

Antharas Empty
PisanieTemat: Re: Antharas   Antharas EmptyPon Sie 18, 2014 1:36 pm

Antharas BeknqBo
Powrót do góry Go down
 
Antharas
Powrót do góry 
Strona 1 z 1

Permissions in this forum:Nie możesz odpowiadać w tematach
Marvelous! :: Akta :: Karty postaci-
Skocz do: